Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   153   —

godny naczelnik... Wszyscy mu się kłaniają, gdy idzie, miejsce mu czynią... Sama pomyśl: kto mu tutaj dorówna? Przecie nie Norin? Ani Sudejkin, ani pijaczyna i awanturnik Sybajew! Wszystko to hołota, tyle ma, co gdzie wygra, urwie, albo pożyczy! Za kogóż tu pójdziesz, dziewucho, któż tu godzien ciebie, kto ci dom odpowiedni założy, gniazdko uściele, co? Bo za kupca, za wyżmigrosza tobie, szlachciance, urzędniczce wyjść nie wypada i ojciec cię nie wyda!
— A pamiętasz, jakeś mi opowiadała, że przyjedzie młody, śliczny... królewicz!?
— To w bajce, dziecino, w bajce!... A w życiu bywa całkiem inaczej. Czyż nie widzisz? Rodzicom zostaw sąd o tem, co ci trzeba. Oni o twoje szczęście najmądrzej się troszczą. Co ty wiesz i skąd wiedzieć możesz, co ci potrzebne!? Co z urody? Dziś jest, jutro jej niema! A młody często gorszy, niż stary: wietrznik, zdradliwy, zadomownik! Mąż starszy cichszy jest i zgodniejszy... Wyszumiał się, ustatkował... Nawet zdrowiej dla kobiety, bo się taki z młodą żoną obchodzić umie. Że on hulał, to nic, to śladu na mężczyźnie nie zostawia. On, jak my, białogłowy, wianka nie traci, stąd on zawsze ten sam i stąd hańba na niego nie spada. Tak już zrządził Bóg i poddać się musimy Jego najświętszym wyrokom. Uczynił On nas z żebra Adamowego, poddał woli mężczyzny: rzucisz ojca, matkę i ognisko twoje rodzinne i przylepisz się