Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   151   —

— Nic nie wiem, dziecino, nic nie wiem! Pewnie znowu rodzic was pokrzywdził?... Ale krzywda od ojców lepsza, niż pieszczota od obcych... Niema w niej ani hańby, ani poniewierki, jeno sam czysty, zbawienny ból... Więc łatwa pociecha, dziecino, łatwa!... Daj, wytrę ci wodą pachnącą miejsce bolące, albo wysmaruję nastojem z mirry! Chcesz?... Co?
Ale dziewczyna stała przed nią nieruchomo, z opuszczonemi, załamanemi rękoma i wpatrywała się suchemi oczyma w mikowe, osędziałe od szronu, ślepe, taflą lodu z nazewnątrz przykryte okno
— Nie — zabiję się raczej!... Czy ty wiesz, czy ty wiesz? Przed chwilą słyszałam, ze chcą mię wydać za tego... za tego Nowosiłowa, za te wór obrzydliwości! Nie chcę go, nie znoszę go, lepiej śmierć!
— Nie grzesz, nie wygaduj!... Może jeszcze nieprawda!... Kto ci to powiedział?...
— Ojciec...
— No, to jeszcze daleko do tego... Znasz przecie Iwana Piotrowicza... W popędliwości wszystko powiedzieć może, a jak ochłonie, zaraz zdanie odmieni... Siadaj, dziecino, siadaj, wszystko w cichości rozważymy. Co powiedział?...
— Wiele nie powiedział, ale ja, nianiu, czuję, odgaduję, że ku temu idzie... Dlaczego? Sama nie wiem, ale... tak jest... Ile razy... się z nim, z tym obrzydliwcem, spotkam, lęk mnie ogarnia i taka do głębi duszy przejmuje odraza. Parę