Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   150   —

Nie wasza na to potrzebna głowa!... Wracaj, mówię ci, do kuchni...
— Nie moja rzecz, że z naszego chłopaka obołtus wyrasta, że dziewczyna starsza tyle ma wykształcenia, co pomywaczka!? Zanim ty za sprawą tego przybłędy zostaniesz gubernatorem, wszyscy my tu zmarniejemy, a Nastka rutę siać do końca życia będzie, bo kto ją taką weźmie?
— Kto ją weźmie? Każdy ją weźmie z pocałowaniem ręki... Choćby sekretarz...
— Bój się Boga!... Mówił ci?
— A mówił... Niewyraźnie, ale napomykał.
— I cóżeś mu powiedział?... Przecież on ma tę... Idźcie, dzieci, idźcie!... Idźcie zaraz do siebie! Słyszycie? — obruszyła się na skupioną przy drzwiach gromadkę.
Spojrzenie jej skrzyżowało się z błagalnem i przerażonem spojrzeniem córki, więc tupnęła gniewnie, aż zatrzęsła się podłoga.
— Słyszeliście?... Wynoście się natychmiast... Hej, Mironowna, zabierz ich! — zawołała na niańkę.
Ciemna, mnisza postać staruszki w ciemnej chusteczce na głowie zjawiła się we drzwiach i, otoczywszy łagodnie ramieniem kibić osłupiałej Nastazji, uprowadziła ją, popędzając przodem młodsze dzieci.
— Czy ty wiesz, nianiu, czy ty wiesz!? — zaszeptała przejmującym głosem dziewczyna, gdy została sama w swej dziewiczej sypialni ze sługą.
Staruszka usiadła ciężko na zydlu.