Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   149   —

tego mitręga z budową tej szkoły, nie wiedzieć co?... Grześ, który zaczął wzwyczajać się i wciągać do zajęć, znowu się rozwydrzy... Już nietylko siostry szczypie chłopaczysko, ale i kucharka skarżyła się, że ją napastuje i gdzie nie należy tyka...
— Cóżem ja winien? Każę chłopcu skórę wyłoić i tyle... A o szkołę to ty przecie pierwsza prosiłaś...
— Prosiłam, bo myślałam, że porządek będzie, a tu im dalej, tem gorzej... Teraz znowu pozwoliłeś mu jechać... A czy to jego rzecz borykać się z bestjami? Czy na to potrzebować może cudzoziemskie języki albo znajomość nawigacji?... Oszczepem żgać byle parobas potrafi... A co będzie, jeżeli zginie? Kto chłopca nam do korpusu przysposobi, albo kto ci zrobi plan morskich brzegów, wymagany w stolicy? Czy pomyślałeś o tem? Już i tak spóźniłeś się z ich wysłaniem. Kiedyż to wszystko będzie!?
— Kiedy będę chciał, to będzie!... Musi być!... Głowy mi nie susz, wiem, co robię... On mi plemię Ankalów bez wojny w poddaństwo skłoni... Ho, ho!... Mądrala on!... Nadzwyczajny człowiek! Widziałem, że dzikusy go odrazu za boga uznali, jego nogę na swych karkach stawiali... Słyszana rzecz! Ankalowie!... Białego człowieka! Nie głupim tracić takiej okazji! Za taką sprawę, to nietylko gubernatorstwo Ochockie, ale nawet Irkuckie mogą mi dać... Słuchaj, nie babska rzecz w takie interesa się mieszać, to rzecz polityczna!