Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   148   —

Szczęśliwie przeżyłaś bez nauki, tyle lat, a teraz dnia wytrzymać nie możesz...
— Nie mogę, matusiu, nie mogę! Co było dawniej, nie wróci, nie wróci... A on może zginąć... Mamusia słyszała, co opowiadają o tych bestjach, ilu to one ludzi pożarły...
— Nic nie słyszałam!... Po prawdzie nie pojmuję, poco on tam pojechał? Zabić niedźwiedzia każdy chłop potrafi, nie potrzeba do tego ani jego gładkości, ani uczoności... I któż mu pozwolił jechać? Przecie zaniedbuje przez to swoje obowiązki...
— Tatuś mu pozwolił.
Pani Niłowowa wytarła zmoczone przy kucharzowaniu ręce, odpasała zapaskę i ruszyła energicznie ku drzwiom.
Nastka poszła za matką, a w sionce przyłączyły się do nich młodsze dziewczynki i rozswywolony Grześ.
Weszli tak gromadką do świetlicy, gdzie naczelnik wedle zwyczaju siedział wygodnie na stołku, a przed nim na stole stała błękitna karafeczka z gorzałką i cynowy talerz z kawałkami wędzonej brunatnej ryby.
Zwrócił ku nim pytająco nos, kwitnący jak róża.
— Cóżto, mój Jaśku?... Czy to prawda, że puściłeś Beniowskiego na polowanie?
— Puściłem. A bo co?...
— Znowu kilka dni straconych! Co z nauki, która rwie się, jak paździorzysta nić?... I bez