Strona:Wacław Sieroszewski - Bajka o Żelaznym Wilku.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wtedy królewna położyła mu rękę na złotych kędziorach i wymówiła przez łzy:
— Gdzieżeś był?
— W górach byłem, ale na szczyt śniegowy nie wszedłem! Jak tam zimno! Jak tam pusto!
— Chodź do chaty, głodny pewnie jesteś!?
— Bynajmniej! Jeszcze ci z lasu przyniosłem słodkich korzeni i bukowych orzechów ze dwa garnce!
Weszli do izby.
— A tu, co się działo beze mnie?
Opowiedziała jak zwykle bratu bez opuszczeń o najdrobniejszych wypadkach, jakie zaszły w jego nieobecności. Słuchał chciwie i wypytywał dokładnie, gdyż zdarzeń w ich życiu bywało tak mało!
Więc mówiła mu o połowie ryb, o gołębiach, o zniknięciu pary najładniejszych bażantów.
— Pewnie kuna! — zauważył z niechęcią. — Znowu trzeba będzie potrzask nastawić!
Poczym sam zaczął opowiadać o swojej wyprawie i wyjął z worka garść mieniących się szafirowo kamieni.
— Patrz, co tam w skałach znalazłem! To dla ciebie!
— Ametysty! — szepnęła królewna, pochylając się nad świecidłami.
Brat zauważył, że twarz jej odrazu pobladła i ściągnęła się, więc zagadał o czym innym i kamienie niepostrzeżenie na bok odsunął.
Nie wróciła już jednak nigdy dawna pogodna ufność i wesołość w ich stosunku. Królewicz czuł, że wciąż między niemi mgli się jakiś cień nieuchwytny i choć królewna nigdy słowem nie wspomniała o tym, co się stało, królewicz sam nie mógł tego zapomnieć.
— Jakże łatwo zburzyć w jednej chwili to, na co się życie całe składało! — rozmyślał ze smutkiem.
A że rozmyślać nie lubił, więc chwytał w takich chwilach za siekierę, za oszczep i ruszał w las albo szedł do swych ukochanych zwierząt i ptaków.