Strona:Wacław Sieroszewski - Bajka o Żelaznym Wilku.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Królewna częściej niż przedtym pozostawała sama; zwolna jej usta odwykły od słów i od uśmiechów. Milczała nawet, gdy brat był w domu. Milczała, smutniała, bladła... A była taka cudna w tym swoim zamyśleniu i smutku, że brat oczu od niej oderwać nie mógł, padał przed nią na kolana, chwytał ją za nogi, za rąbek szaty, prosił o przebaczenie:
— Co ci jest? Uśmiechnij się! Przebacz! Pójdźmy w lasy...
— Poco?... Ach, wszystko tam już widziałam! Ja się nie gniewam, tylko... tak trudno, tak bardzo trudno mi... uśmiechać się teraz!
— Możeś ty chora?
— Ależ nie! Tak trochę, czasami... głowa mię boli — odpowiadała, aby go uspokoić.
Więc królewicz biegł znowu w knieje, szukał ziół, o których słyszał, że pomagają na serce, na głowę, znosił siostrze ptaszki cudnie upierzone, albo inne, śpiewające słodko, jak jaworowe flety. Znosił kwiaty przedziwnej barwy i woni. Dziękowała mu zawsze serdecznie i nawet uśmiechała się, ale bratu wciąż się wydawało, że ten uśmiech spływa ino po wierzchu jej smutnej i rozżalonej duszy....
I tak było.
Gdy królewna zostawała sama z sobą, opadał zaraz ją smutek, ćmił wszystko, jak welon żałobny, obstępowały myśli dokuczliwe, bolesne. — Spoglądała w małe zwierciadełko, spuściznę po nieszczęśliwej Hani, i, przyglądając się swym podkrążonym oczom i twarzy pobladłej, mówiła sobie:
— Więdnę... Życie uchodzi! I poco?
W takich chwilach wszystko wydawało się jej ciekawe, piękne, ponętne w tej chmurnej, ojczystej ziemi, widniejącej w dali za morzem! Nawet ci dręczyciele i okrutnicy zajmowali ją teraz, rozważała drobiazgowo ich uczucia i postępki, szukała ich źródeł i powodów:
— Walczyć z niemi należy, owszem — walczyć!... Przerobić ich należy, przemienić... Albo nie dopuścić ich szkodzić! Ale my nigdy, nigdy już tam nie staniemy... Niema łodzi! Niema powrotu!... Musimy umrzeć tutaj!... — szeptała z westchnieniem.