Strona:Wacław Sieroszewski - Bajka o Żelaznym Wilku.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ach, ach!... — wołały damy. — Oni już... tutaj idą!...
— Czegóż chcą?
— Mówiłam ci: dawno już należało ustąpić! Chcą, żebyś oddał Taturze królewnę i w ten sposób ocalił państwo i siebie!
— Zapominasz, żeśmy uradzili inaczej... Sama mówiłaś, że nigdy...
— Ale zmieniłam zdanie, gdyż inaczej nie można!
— Ach, ach, już są! — wołały damy i, zakrywając oczy rękami, otoczyły Królową.
Mnogie ciężkie kroki zadudniły na schodach, zachrzęściały u podwoi oręże. Król zmarszczył brwi.
— Idź, powiedz im, żeby zeszli do przedsionka, że przyjdę tam zaraz! Jednocześnie znaleź i przyprowadź mi Taturę!
— Strażnik Koronny wyjechał dziś w nocy z hufcem rycerzy! Niema go! — odpowiedział dworzanin.
— Dokąd wyjechał?
— Niewiadomo!
— W takim razie... niech zaczekają! — odrzekł z namysłem Król.
Niezadługo potym, stojąc na stopniach przedsionka, przyjmował starszyznę wojskową. Cały dziedziniec aż po bramę wjazdową zalegał ciemny tłum wojowników, jeżyły się nad nim dzidy, błyskały miecze i halabardy, chwiały się na szyszakach białe, czarne i purpurowe kity z piór oraz końskiej grzywy. Wszyscy w skupieniu czekali końca królewskiej rozmowy. Poza Królem w pewnej odległości stała Królowa, królewicz i dwór; z góry ze swego balkonu, spowitego różami, przyglądała się im królewna. Wiedziała, że o nią chodzi, i smutne oczy od czasu do czasu wznosiła i zapuszczała za mury w dalekie mgliste widnokręgi.
— Więc życzycie sobie, żeby wódz wasz, Wielki Strażnik Koronny Tatura, za żonę pojął moją córkę, królewnę Zofję? czy tak? — spytał Król ostrym głosem.
— Tak! tak!... Chcemy! — potoczyło się głuchym grzmotem po tłumach.