Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/373

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

spróbuję dostać pieniędzy i tego, o czem pisze... ale nie wiem!
— Tylko prędko, panie, tylko prędko, bo to może być dziś — jutro!... Jeszcze chciałam prosić pana, żeby pan mi dał kogo... — ciągnęła zmieszana — bo ja trochę... lękam się chodzić późno tam za most koło tej Roboczej Słobodki!... Tam po nocach takie wrzaski a czasem i rewolwerowa strzelanina.. Tymczasem trzeba będzie koło więzienia czekać z odzieżą, aby nie błądzili po nocy... Pan rozumie — w więziennych ubraniach mogą ich aresztować... Trzeba zanieść każdemu czapkę, palto...
— Tak, tak, rozumiem... Ale doprawdy nie wiem kogo pani dać, jeżeli pani nie chce Biełycha!?...
— Niech Bóg uchowa!... I tak mię śledził...
— Dobrze... W takim razie poproszę Rusanowa. On w banku pracuje do szóstej, ale wieczory ma wolne. Niech się pani nie lęka, to człowiek poważny, dobrze wychowany i zupełnie przyzwoity...
— Ja się nie lękam, o siebie się nie lękam! Zawsze mam broń z sobą. Ale z Biełychem narażona być mogę na awanturę, której w tych warunkach należy, myślę, unkać!
— Niech pani przyjdzie jutro po odpowiedź!
— Dopiero jutro? A jeżeli to zdarzy się dziś w nocy?...