Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Od wstrząśniętego Kremlu
Do murów nieruchomych Chin,
Powstając wraz ziemia rosyjska,
Szczeciną stali nie zabłyska?

deklamował Orłow.
— Pięknie śpiewacie! Słyszymy często. Zaśpiewalibyście nam teraz!
— Owszem, zaśpiewamy. Hej chór! Mój chórze nieszczęsny, gdzieżeś się zapodział?!... — wołał Wujcio.
— Czy wam czego nie trzeba?
— Nic nam nie trzeba...
— Prócz wolności...
— I kwiatów...
— Tak, tak! Kwiatów... Rzućcie nam!... Nie widzieliśmy już ich tyle czasu!...
— Kwiatów nie mamy, ale zamiast nich weźcie cukierki!
Jedna z pań zwinęła w kłębek torebkę i rzuciła ją z rozmachem. Pakiecik nie doleciał, roztworzył się, część cukierków posypała się do wody, część spadła na sam brzeg barki.
— Jaka szkoda!...
— Ucieszą się ryby!...
Kilku młodych więźniów probowało patyczkami przygarnąć bliżej leżące słodycze do kraty.
Nagle na parowcu ukazał się pomocnik kapitana z kilku marynarzami.
— Panowie!... Panowie!... Proszę odejść!... Proszę do kajut!... Nie wolno!