Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakie mogę mieć plany?!... Mam piętnaście lat wyroku!...
— Wychodzili jednak na wolność nawet wieczni skazańcy, nawet z podziemi Szlisselburga...
— Nie wszyscy. Myślę zresztą, że los katorżnika żyjącego w gromadzie jest o wiele niepewniejszy, niż życie zamkniętego w celi samotnika. Ostatni może przetrwać, o ile ma zdrowie i charakter; w gromadzie każdy więzień narażony jest na tysiące wypadków, zależnych od zachowania się, usposobienia i temperamentu towarzyszy... Płaszczyzna zetknięcia się z niebezpieczeństwem jest o wiele większa... Czy nieprawda?...
— Tak, ale ma się choć blady cień życia, wymianę myśli, uczuć... W dodatku w katordze są rozmaite stopnie: są lata próby, po których następują ulgi... Pan, o ile wiem, za trzy lata będzie mógł wyjść do tak zwanej „wolnej komendy“. Będzie pan mógł zamieszkać w swojem mieszkaniu, choć w kordonie, ale poza więzieniem...
— Gdzie w dalszym ciągu będę zależny od lada kaprysu nadzorcy...
— Wszyscy ludzie, za wyjątkiem stojących u szczytu, są zależni od rozmaitych... kaprysów. A i ci nawet...
— Z tą różnicą, że w więzieniu kaprys jest prawidłem... I to jest nieznośniejsze od braków i dolegliwości fizycznych...