Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W milczeniu Wojnarta czuć było jakąś przykrą odpowiedź; ponownie spojrzała na niego z uwagą i ciągnęła dalej:
— Chodzi mi jednak nie o formalne tylko spełnienie życzeń Karola w tym wypadku, chciałabym więc mieć adres pana. Karol nie mógł się omylić, wybierając pana na opiekuna swego syna. Mogą istotnie wyniknąć kwestje, kiedy będę potrzebowała poważnej rady...
— Serdecznej i przyjacielskiej!... — podchwycił gorąco. — Niech pani nie wątpi.
— Właśnie!... — zgodziła się. — Dlatego...
— Na nieszczęście nie wiem, do której przeznaczono mię katorgi. Dowiem się o tem dopiero w Irkucku...
— Dlatego może pan pierwszy do mnie napisze. Adres mój: Irkuck, ulica Wielka, magazyn Kaminera i Spółki, na moje imię... Będzie pan pamiętał?...
— Będę. Kaminer i Spółka, Irkuck, ulica Wielka!... — powtórzył.
Milczeli czas dłuższy, śledząc za ruchem mgły, kłębiącej się nad rzeką. Lekkie podmuchy budzącego się wiatru, chyliły je i rozgarniały, obnażając od czasu do czasu tułów śpiącego obok parowca. Wojnart chciwie wówczas obszukiwał wzrokiem jego puste galerje.
— Czy pan żadnych, zupełnie żadnych nie ma planów na przyszłość?... — spytała wreszcie Sara.