Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zresztą wstyd nawet mówić tu o poświęceniu!... Głupstwo, drobiazg... W porównaniu z tem, co trzeba...
Uciął i patrzał dalej w milczeniu w zamgloną ciemność.
— Oni się przechwalają pijactwem!... U nas też były takie obyczaje, ale to było dawno, za czasów saskich... Czy nieprawda?... Teraz każdy się tego wstydzi... Mieliśmy w naszym domu lokatora Zawadzkiego, nawet poczciwy był człowiek i dobry Polak, urządzał nam zebrania i uratował przed żandarmami, cóż kiedy pił... niebardzo, ale zawsze!... Zato szewc sąsiad, to taki był pijanica, że niech Bóg uchowa! Co poniedziałek, a nawet w niedzielę w nocy tak żonę bijał, że płacz i jęki u nas w mieszkaniu w suterynach poprzez grubą ścianę słychać było... Ojciec groził mu nieraz, że się policji poskarży, lecz nietylko szewc, ale i szewcowa wtedy na ojca napadali, wymyślali mu od „donoszczyków“, więc dał pokój... Niech się biją kiedy im się podoba... I stało się, że ten szewc żonę swoją zabił...
— Tak, dużo zbrodni zdarza się z pijaństwa wśród prostego ludu!... — potwierdził dość obojętnie Wojnart.
— My też jesteśmy z „prostych“. Mój ojciec był stróżem! — zauważył cicho Gawar i umilkł.
Wojnart zrobił nieokreślony ruch ku niemu.
— Do jakiego chodziłeś gimnazjum?...