Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A jakże: wszak to może być wódka!
— Właśnie! Przecież widzisz, że nie atrament!...
— Towarzysze — doprawdy wódka!...
— A tu kartka!...
— Dawaj obie!... — krzyczał na stojących przy lufciku z dołu Orłów.
„My, anarchiści, więzieni tu od przeszłego roku, pozdrawiamy was, bracia, i prosimy o wiadomości, o gazety i tytoń, których jesteśmy pozbawieni“.
— Hurra!... Niech żyją anarchiści!
— Zanim wróci starosta, posłać im, co jest!
— A może to blaga, może to zwykli kryminaliści!...
— Spytać się przedtem o ich nazwiska i z jakiego procesu...
— Przecież przysłali nam wódkę, więc choć za to im wypada natychmiast coś posłać... Oni nam zaufali!... — dowodził Wujcio.
— Racja!... Posyłam im... sonet!... Oto go kładę — wyrzekł niezmiernie poważnie Orłów i zapisaną kartkę na dno koszyczka opuścił.
— Posłać im, posłać, o co proszą! Choćby byli kryminalistami, nic wielkiego. Bądź co bądź są więźniami! — wołano z tłumu.
Za chwilę koszyk wypełniony gazetami, papierami i tytoniem uniósł się w górę. Wujcio rozlewał i rozdawał po troszeczku w filiżance złaknionym szacowny nektar.