Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zrobię co ode mnie zależy... Rozumiem was, pojmuję, panowie, ale muszę się spytać!...
— Niech się pan spyta!
— Kazano oddzielić was od kryminalnych, żebyście nie szerzyli zarazy! — dodał cicho, tajemniczo nadzorca, cofając się ku drzwiom.
Dobronrawow z Wojnartem czekali już na korytarzu. Klucznik drzwi zaryglował i pośpieszył za starszym nadzorcą i starostami, aby im otworzyć wyjście zewnętrzne.
W kamerze tymczasem więźniowie rozkładali się na pryczach:
— Ostrożnie koło ścian, pluskwy!...
— O jej, jaka ich moc!...
— Zjedzą nas, doprawdy zjedzą!...
— Witam cię kraju syberyjski, pełny zwierza i romantycznych przygód!
Rozległy się śmiechy i wołania. Ze dworu głośno stukano w okno.
— Kto tam?
— Otwórzcie lufcik!...
— Ktoś zagląda przez okno!...
— Ale gdzie tam: to kosz. Otwórzcie lufcik i zajrzyjcie; w koszu pewnie kartka!
Z trudem odemknięto brudną i zakurzoną niesłychanie ramę szyby. Tuż przed lufcikiem za kratą kołysał się na sznurku nieduży koszyczek...
— Butelka, patrzcie butelka!...
— Tak, butelka!?... Niesłychane!... Dawaj ją tutaj! — wołał w podnieceniu Wujcio.