Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

woju spisy ludzi, ich pieniędzy i ich rzeczy, straże dawniejsze znikły, a wraz z niemi znikła srogość i urzędowość z twarzy nowych nadzorców.
— Gdzież wasz starosta?... Mówił, że chce iść do miasta!... Owszem, niech idzie, tylko niech się śpieszy, bo wieczór za pasem! Sam z nim pójdę.
— Nawet w „zamku więziennym“ można wszystkiego dostać!... Byle były pieniądze! Ha, ha! — dodał ze śmiechem starszy nadzorca, zwracając się do politycznych.
— Dwóch jest starostów; ja i oto ten pan! — odpowiedział Dobronrawow, wskazując na Wojnarta.
— Dwóch?... Dlaczego aż dwóch?...
— Bo nas dużo, bo są wśród nas skazani sądownie i administracyjnie! Więc dwóch...
— Ale wy obaj widzę katorżnicy!... Jakże tak!?
— Tak się stało!... Tak wybrano! — uspokajał nadzorcę Wojnart. — Idziemy?
— A no chodźmy!...
— Czy nie można nie zamykać drzwi na korytarz, żebyśmy mogli wychodzić z cel swobodnie? Przecież my tu tylko na parę dni! — prosił Gołowin.
— Nie!... Tego sam nie mogę uczynić!... Naczelnik więzienia kazał zamknąć. Spytam się; jestem człowiek dobry i chętnie wszystko