Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Został z Siujem.
— Dla czego z Siujem? Prosiłem pana, żeby go nie zostawiać... Pan wie, że nie lubi psa ta azjatycka hołota... Jeszcze mu co zrobią!...
Małych zaczął rozwlekle opowiadać, jak to wielbłądy i konie, zadarszy ogony, uciekły w pola, a panowie poszli na herbatę do namiotu. Dor ścigał w stepie uciekających i odważnie szczekał na chrząkających nań wielbłądów, które do tego stopnia ośmieliły się, że omało nie ukąsiły szlachetnego psa i nawet ścigały go z wyszczerzonemi zębami...
— Z trudnością obroniłem go i stąd moje opóźnienie!... — tłumaczył się Syberyjczyk.
Chińscy gienerałowie z wielką uwagą przysłuchiwali się rozmowie, przypuszczając z gorącego jej tonu, że jest bardzo ważna.
Wreszcie zjawił się Siuj i Dor, który wbrew chińskiej etykiecie był wpuszczony do pokoju. Nie omieszkał z tego skorzystać i zaraz jął obwąchiwać łydki i inne części ciała zebranym dostojnikom. Nie zdradzili najmniejszym giestem swego wstrętu, chociaż w oczach im migały gniewne błyskawice.
— Trzeba usunąć psa... Jest to wykroczenie, przeciwne chińskiej obyczajności... Grzeczność chińska nie pozwala, aby pies... — zauważył porywczo topograf.
— Proszę uwagi swoje zachować dla siebie... Jestem przecie nie w chińskim, a we własnym mieszkaniu! — odparł gniewnie baron.
— Zbliż się tutaj, Siuj, i przetłumacz im, co ci powiem...
Zaczęto wreszcie rozmowę przez podwójnego tłumacza.