Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ka-ka ta-ka...
Brzeski z trudnością tłumił śmiech, słuchając jąkania Siuja, a topograf wciąż jeszcze dolewał oliwy do ognia:
— Co to jest?! ka-ka ta-ka chło-pa-ka chi-cho-ta go-ta?! Brak szacunku! Aha! poniewieranie prawami stepowemi. Pan ich, widzę, nie zna i nie szanuje!... Oho!... My pana nauczymy moresu, niemieckiego moresu! I za co to? Za to, że zamiast jednego dobrego tłumacza, wzięliśmy dwuch kiepskich. Nigdy ludzie nie poznają się na nowych wynalazkach!... A tymczasem, przecie to takie proste: siła złego dwuch na jednego... Pan ba-ra-dzoo mo-ło-dy!... — żartował topograf, naśladując naprzemian głos barona i Siuja.
— Cicho, słuchajcie... Zdaje się, że tam coś ważnego!... — wstrzymywał ich doktór.
Istotnie, Chińczycy po wymianie zwykłych grzeczności zaczęli obszernie przekładać coś, czego Siuj nie mógł, czy nie chciał przetłumaczyć. Baron niecierpliwił się.
— Cóż oni mówią? Dla czego nie tłumaczysz?
Siuj długo namyślał się, nim powiedział z przerażeniem w oczach:
— Bi-ty-wa!
— Co za bitwa? Z kim?
— Dunganie... Powstańcy... Tak miarkuję z ich mowy... — objaśnił Małych.
Baron poruszył się i zwrócił twarzą do tłumacza:
— Więc co? Powiedz wyraźnie, o co chodzi?!
— Powiadają, że przez Chami, przez Tziań-juj-guań i Lań-czżon-fu przejść niepodobna, że trzeba zwrócić na Kobdo, Urgę, Kałgan, jak zwykle chodzą cudzoziemcy — powtarzał Małych.
Baron milczał długą chwilę. Wskazana zmiana kie-