Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Dor

A baron tymczasem czytał list wuja Śnietyckiego i chmurna twarz jego, okolona krótką, szpakowatą brodą, rozjaśniła się, a w piwnych oczach strzeliły przyjazne błyski.
— Ha, ha! Pamiętam! Stare dzieje... Tęgi był bursz!... A cóż teraz porabia wuj pański? — spytał, wskazując nareszcie krzesło Brzeskiemu.
— Nie wiem. Nie widziałem go.
— Jak to? Nigdy?!...
— Nigdy.
Baron podniósł brwi z lekka. Buldog podszedł do Brzeskiego i z tajemniczą miną powąchał mu łydkę.
„Średnia przyjemność“ — pomyślał chłopak, ale nie ruszył się, nawet okiem nie mrugnął, gdyż... miał przecie należeć do ekspedycji, która mogła spotykać się z tygrysami! Baron jednak zauważył blady obłoczek krwi, przesuwający się po czole młodzieńca.
— Niech pan się nie boi... on tak tylko!... On nie ukąsi!... — uspokajał gościa z tłumionym zadowoleniem. — Poszedł precz, Dor!... Na miejsce!... Idź już sobie!...
Pies pocłapał dalej i zaczął wtykać nos z głupim uporem w rozmaite kąty.
— Nie boję się psów! Niczego się nie boję! — gorąco odpowiedział Brzeski.
— A co pan umie?
— Nic nie umiem. Skończyłem gimnazjum.
— Rysować pan umie?
— Trochę... bardzo słabo!
— A fotografować?
— Wcale.