Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niebezpieczna to rzecz!... Lepiej zbieraj, kolego, manatki i ruszaj z nami! — namawiał topograf.
— Bez żartów. Do wuja zatelegrafujemy... — zaczął znów doktór. — Napewno nie będzie stawiał przeszkód. Podróż odrazu zapewni panu stanowisko. Dostaniesz z łatwością korzystną posadę na pograniczu albo w samych Chinach. Gdybyś zechciał poświęcić się pracy naukowej, chętnie przygarnie cię Towarzystwo. Baron pomoże, my również postaramy się...
Brzeski pobladł zlekka. Topograf, który przyglądał mu się pilnie, znowu otworzył usta.
W tej chwili papier w oknie pękł przebity, a w otworze ukazał się gruby, brudny palec.
— Czyż nie jest to, zaiste... palec Boży?! Czego ty chcesz, nicponiu? Zima nadchodzi, a ty rujnujesz budowle! — wyrzekł poważnie topograf i schwycił za palec.
Szarpnięto go pośpiesznie, a w otworze natomiast błysnęło czarne, roziskrzone oko.
— Widzę, że nie pojedziesz... Dla czego? Namyśl się. Przydałbyś się nam bardzo... We trzech byłoby raźniej. Gdyby jeden zginął, zostałoby dwuch jeszcze i mogliby dalej prowadzić przerwaną pracę... — mówił smutno doktór.
Brzeski stał z pochyloną głową i nie odpowiadał. Odbywała się w nim głucha wewnętrzna walka. Nęciły go przygody w nieznanych krajach, praca naukowa, mili towarzysze podróży, wesoła włóczęga z miejsca na miejsce w ciągu wielu miesięcy; równocześnie cała jego istota wzdrygała się na myśl o łaskach i usługach, pochodzących od barona, bez których obyćby się naówczas nie mógł. Przyjmować je było nad jego siły. Milczał więc.
— Daj mu pokój, doktorze! — wyrzekł nagle poważ-