Strona:Wacław Sieroszewski-W matni.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i dużo chodzić, mało jeść, więc chudną i mleka dają mniej. My żyjemy z naszych stad, wy żyjecie z roli. Gdzie wy wzrastacie w bogactwo, stamtąd my uciekać musimy. Ty powiadasz, żeś dobry, że szukając sprawiedliwości, przyszedłeś aż tutaj, więc przyznasz: co nam z tego, że wam oddamy, a sami pójdziemy na pustynię?... Przecie to ziemia ojców naszych. Gdy oni przyszli tutaj, nie było nic prócz borów, zwierza i komarów... Oczyścili łąki, wygnali zwierza, a owady wytępili dymem ogni. Na co nam stąd odchodzić? Powiedz, cudzoziemcze, gdybyśmy przyszli do waszego kraju, i jęli bydłem tratować wasze pola, czy bylibyście zadowoleni? Nie jesteśmy obowiązani ustępować z ziemi naszej, tak myślę! Czyż dzieci nasze nie mogłyby nas obwinić i powiedzieć: głupi byli ojcowie, oddali bogactwo, a zostawili nam błoto i goły kamień. Co za korzyść, że na pięknych naszych polach pięknie mieszkać będą cudzoziemcy! I my z czasem orać i siać będziemy i już siać zaczynamy... potrochu, gdyż odrazu nie wyrzucisz stad swoich, a i zboże nie co rok tu rodzi... Wszak i wy trzymacie bydło... Więc poco wyrywacie nam ziemię?...
Aleksander przymknął oczy i milczał.
— Ziemię prawo mi daje; — wyrzekł nakoniec oschle — ono mię tu wysłało.
— Prawo?... Posłuchaj, cudzoziemcze: czyż my je pisali? Wy piszecie, co chcecie... Źle sobie, myślę, nie życzycie!