Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jak się zacznie kośba i zbiór siana, to wszyscy wywędrujemy stąd na dolinę i nie będzie komu doglądać.
Paweł, leżąc na wonnej pościeli ze świeżo przyniesionych, smolistych gałązek, na wszystko się zgadzał.
— Dobrze — ogrodzimy.
— Bo to, widzi pan — ciągnął chłopak — ja o tem myślałem. Prawdę powiadasz: gdyby się u nas rodziło zboże, albo... coś takiego, coby można zostawić, odłożyć, a to wciąż mięso i mięso... zdobycz, albo też ryba i ryba; zjedz, albo zgnije! Więc jesz, jeżeli jest; a jak niema... O panie, panie, gdybyś wiedział, jakie to nastają wówczas u niektórych czasy, jakie okropne bywają czasy!...
Paweł, zmorzony snem, zaledwie miał dość siły odbąknąć się ze współczucia.
— Tybyś gotów duszę człowieka wyciągnąć — oburzył się Mateusz. — Gada i gada, jak ta rzeczka szumi. Idźcie spać nareszcie! Nie widzisz? u cudzoziemca oczy się zlepiają.

XIII.

Paweł spał, a komary brzęczały mu nad uchem. Daremnie przez sen opędzał się od nich i, nie bacząc na gorąco, nakrywał kołdrą na głowę: zawsze znalazły sobie jakiś otworek, jakąś maleńką dziureczkę, którędy dostawszy się do ciała, kąsały niemiłosiernie. Doprowadzony do rozpaczy, zerwał się i usiadł na pościeli. W urasie było pusto i cicho; na kominie ogień przygasł, komary chmurą płynęły przez odsłonięty otwór w szczycie. Na drewnianym haku, nad dogasającym ogniskiem, wisiał parą buchający wy-