Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie powiadaj nikomu, wyśmieją. Jeżeli się nie uda... niech Bóg zachowa... przejść nie dadzą! Już i tak tatulo gniewają się.
— I ty to wszystko sam skopałeś?
— Sam... Albo co?
— Czemużeś nie powiedział? byłbym ci pomógł. Dlaczegoś się krył? We dwóch zrobilibyśmy byli daleko prędzej.
— Ja to nie długo kopałem. A do ciebie dostać się nie było można, woda wielka! Prędzej też nie uchodziło, ziemia nie odmarzała. Ale zawsze niezgorzej się trafiło, żeś teraz przyszedł, bo nie wiem właśnie, czy dobrze czy źle rozsiewam. Powiadali, i tyś też sam mówił: zrobić krok, rzucić garść. Lecz garść możebyć duża i mała, i krok także bywa różny. Nie wiem więc...
Paweł też nie wiedział, ale starał się wytłómaczyć mu, że to rzecz podrzędna.
— Główna rzecz, żeby zeszło.
— A więc się nie uda?
— Kto to może wiedzieć! A jakie gatunki zboża posiałeś?
— Albo ja wiem? Kupcy wożą niekiedy dla koni... zostało trochę, więc wyprosiłem. Jęczmień powiadali... czy jak! Sam zobacz...
Paweł zajrzał do wiaderka i głową pokiwał.
— Ach Ujbanczyk, Ujbanczyk! Źleś zrobił, żeś nie powiedział; zawsze byłoby i prędzej i łatwiej.
— Więc nic nie zejdzie?
— Owszem, ja tego nie mówię, udać się może. Jęczmień rośnie nawet w bardzo wysoko położonych miejscowościach, gdzie klimat podobny do tutejszego — mówił Paweł. — A tu u was nawet lepiej, gdyż słońce nie zachodzi, dzień trwa bez końca i wszystko rośnie jak na drożdżach. Czyż dawno, jak ten las