Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kozak, dla przyzwoitości posiedziawszy jeszcze chwilę, pośpiesznie odszedł, nie czekając ni datku, ni poczęstunku, pomimo iż go zapraszano.

VII.

Minęło dni kilka pogodnych, słonecznych, w południe ciepłych, a nocami mroźnych. dni pełnych radosnego oczekiwania dla Jakutów, a tęsknego dla Pawła. Widział on ożywienie, panujące w kole szerokolicych jego towarzyszów, zbrukane posoką kawały mięsa przynoszone i zabierane; słyszał pożądliwe szepty kobiet i długie poważne rozmowy mężczyzn, po których Andrzej zwykł był oznajmiać mu, pomagając sobie giestami, wiele upolowano renów, gdzie, jakiej wartości i któremu z sąsiadów najlepiej w lesie się wiedzie; wszystko widział, słyszał, próbował nawet przejąć się ważnością wypadków i położenia, ale mu się to nie udawało; nie znajdował w sobie oddźwięku dla tych myśliwskich niepokoi i to go martwiło.
— Zapewne dlatego, że nie rozumiem, bo przecież to dla nich kwestya życia lub śmierci. A może robię się już egoistą?! — rozmyślał i pytał z utęsknieniem:
— Kiedyż nareszcie przybędzie tłumacz?
— Paczekaj, już niedługo — odpowiadano mu za każdym razem.
Tymczasem Jakuci oswajali się z nim po trochu; coraz częściej myśliwiec, wracający z lasu i przybywający z datkiem dla Andrzeja, kładł też skromnie na stole wyborowy kąsek „dla naszego pana Rosyanina“. Pawła szczególniej z początku, wzruszały nie-