Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

napuszoną twarz jego, na chcącą go, jak mu się zdawało, naśladować minę Długiego, i podjąwszy porzuconą książkę, zagłębił się w czytaniu.
— Ot, i rozgniewał się — westchnął Filip, zwracając się do gospodarza i wskazując na Pawła. — Nie rozumie żartu, a przecież to człowiek uczony.
— I jaki jeszcze! oj! oj! — potwierdził Tunguz, rad, że się do rozmowy wtrącić może. — Surowej wątroby nie jada, szpiku też, ani mięsa, ani ryby bez soli, ni, ni. Chleb, chleb, herbata i cukier i tylko książki czyta!
— W koszuli śpi, jak kupiec, i na nos kładzie dwoje kamiennych oczu, które zwą się „oczky“. Doprawdy! — wtrącił rezolutnie, wysuwając się z za przegrody, czteroletni synek Andrzeja.
— Ocz-ky... oj! oczky... babat — powtórzyła za nim z kąta, jak echo, Simaksin.
— Cicho, co to za moda wtrącać się do rozmowy starszych? — ofuknął Tunguz oboje i tak dalej ciągnął:
— Właśnie chciałem powiedzieć: kładzie na nos okulary i książki czyta; leży i czyta, i czyta, i czyta... i czyta! Wszystko mu podadzą, wszystko mu zrobią, a on niby nie widzi, czyta i czyta! Wielkiego pana musi być dziecko, może samego szlachcica — dodał ciszej, nachylając się do swego słuchacza. — Kufrów ma bez miary, a wszystkie ciężkie, że człek nie poradzi. Tytuń, herbata, perkale, pieniądze, sam mi powiadał, kiedym go wczoraj spotkał na dolinie. Bo-ga-ty!
— My też ludzie jesteśmy — bąknął niechętnie Filip i odwrócił się do Andrzeja, pytając o nowiny z lasu, o myśliwców, o przebieg polowania i wogóle o wszystko, „co można słyszeć uszyma, co da się widzieć oczyma“.