Strona:Wacław Sieroszewski-Na kresach lasów.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Hę! a ty jak myślisz Andrzeju? Ja ze wszystkiego, co o nim słyszałem, przypuszczam, że on albo chytry, albo głupi. Cóż ty na to Andrzeju? — ciągnął krzykliwie, najmniejszej już nie zwracając na Pawła uwagi.
Andrzej nic nie odrzekł, tylko uśmiechnął się dwuznacznie i oczy spuścił.
— A ja, ot, patrzę na niego i dziwię się, po co on żyje? Nie gada, nie robi. A zresztą ty powiadasz, że z niektórymi gada, hę? W takim razie może on nie wie. A tybyś mu Andrzej powiedział, że ja nie ostatnim przecie jestem w gminie człowiekiem, że mnie nieraz i kupcy się kłaniają, że jestem pan, hę? A może on nie umie po jakucku? — domyślił się wreszcie. — Prawda, prawda, słyszałem, że on nie umie po jakucku? A i skądże, jeżeli dobrze rozważyć, mógłby się nauczyć. Niedawno przecie przybył, hę? Prawdę mówię. Rosyaninie — zwrócił się do Pawła — ty nie umiesz po jakucku? To źle, to bardzo źle! Nie wiem jak drudzy, ale ja tak myślę, że powinieneś się nauczyć. Wśród Jakutów mieszkać musisz, po jakucku mówić ci trzeba, jak Jakut żyć, jeść rybę i mleko, nosić odzież ze skór, kochać jakuckie kobiety... jakuckie kobiety, co to chodzą w spodniach... — zakończył i dodał żart nieprzyzwoity, z którego sam się pierwszy roześmiał.
— Oj nie lubią Rosyanie kobiet, które chodzą w spodniach... ja to wiem dobrze! — potwierdził Tunguz.
Na młodej twarzy cudzoziemca pojawił się rumieniec i niepokój. Z tego, co mówiono nie rozumiał on ani słowa, ale sprośny śmiech „tojona“, któremu towarzyszył stłumiony chichot obecnych niemile go uderzył. Spojrzał uważnie na Andrzeja, na sztucznie