Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ten długo wpatrywał się w fotografję lotnika w wojskowym mundurze.
— Prawda gości na wargach ust twoich, panie! — rzekł wreszcie z powagą, — Ptaka, którego masz na czapce, widziały już oczy moje. Matka Dżailli, która odeszła do Allacha już przed dziesięciu laty, oprócz różnych rzeczy, jakie zwykle wnosi kobieta w dom męża swego, przywiozła z sobą dwa pistolety, których rękojeści są zdobne w takie właśnie ptaki i inne jeszcze godła. Pozwól, panie, że powitam w tobie ziomka przodka mojej nieodżałowanej Taisy, która była światłością mych oczu i duszą duszy mojej.
Głos Araba łamał się akcentami szczerego wzruszenia. Ujął prawicę Żałyńskiego w swe szorstkie dłonie i mocno potrząsnął nią kilkakrotnie.
— Żałość wzbiera we mnie, i płonę słusznym gniewem na siebie, że nie zapytałem cię, panie, wcześniej o twój kraj rodzinny... tam w El Barrar! Pokazałbym ci wiele rzeczy, które ongi należały do owego księcia z Lechistanu. Mam ich wiele, gdyż Taisa była jedynem dzieckiem swoich rodziców i wszystkie pamiątki rodzinne dostała w spuściźnie. Dżailla przechowuje je troskliwie i chroni jak źrenicę swego oka.
El Terim zbliżał się ku nim. Jego małe, kaprawe oczy poruszyły się niespokojnie na widok uścisku, jaki łączył dłonie rozmawiających.