Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że aby ukarać oszusta, niekoniecznie potrzeba mu wybijać zęby i że parę razów plecionym rzemieniem w tym wypadku będzie zupełnie wystarczającą i dotkliwą karą.
Poczem odszedł i usiadł w cieniu wysokiej wydmy o kilkanaście kroków od krzątających się poganiaczy.
Ci, ukończywszy zdejmowanie juków, zawiesili wielbłądom na szyjach woreczki, napełnione suszonem prosem, i załatwiwszy się w ten sposób ze zwierzętami, rozpakowali jeden z juków i wydobyli zeń kilkanaście brunatnego koloru jęczmiennych placków, bukłak z wodą, nieco suszonych fig i daktyli oraz parę wąskich pasków wędzonej baraniny.
Rozesławszy jeden ze swych burnusów przed siedzącym na uboczu brodaczem, porozmieszczali na nim owe zapasy, czekając cierpliwie, aż Iba Tassil rozdzieli je na trzy części.
Po chwili suche mięso i placki poczęły trzeszczeć w zdrowych zębach posilających się.
Ibn Tassil, nasyciwszy się, obtarł zatłuszczone palce o burnus i, wydostawszy z za pasa długą ozdobioną nacięciami drewnianą fajkę, począł ją nabijać tytoniem z taką powagą, jakgdyby spełniał jakiś tajemniczy obrzęd religijny.
Poganiacze poszli za jego przykładem, i po chwili trzy pasma dymu poczęły się wznosić ponad głowami palących.