Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czowemi uchwytami dłoni wyrywał z głowy całe pęki swych siwych włosów, miotał przekleństwa, wygrażał pięściami komuś niewidzialnemu, chwytał za nóż, wiszący u pasa, jednem słowem, zachowywał się tak, jak zachowują się zazwyczaj nieokiełznane, brutalne charaktery w chwili największego paroksyzmu wściekłości i zapamiętania się.
Dłuższego czasu potrzeba było, zanim perswazje Ibn Tassila doprowadziły go do jakiej-takiej równowagi.
Zgrzytał jeszcze resztkami swych zębów i rzucał zpodełba nieufne spojrzenia na obojętnie przyglądającego się mu Żałyńskiego, lecz już ze względnym spokojem słuchał słów Ibn Tassila, który mu coś szeroko przedstawiał i tłumaczył.
Wreszcie szepnął parę słów przyjacielowi, wydostając z zanadrza tabliczkę.
Ibn Tassil oznajmił wówczas, że lekarz zgadza się, aby cudzoziemscy uczeni zapoznali się z tabliczką, lecz co do kwestji pozbycia się jej, zapowiedział, że nie może być o tem nawet mowy, gdyż sprzedaż takich „świętych“ rzeczy byłaby grzechem i mogłaby ściągnąć zarówno na sprzedawcę, jak i na kupujących, słuszny gniew Allacha.
— Łatwiej poszło, niż sądziłem! — rozmyślał Żałyński, wodzący leniwem spojrzeniem za lekarzem, rozmawiającym na uboczu z Ibn Tassilem