Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i poganiaczami. — Swoją drogą w tem wszystkiem kryć się musi nielada tajemnica. Najoczywistszym tego dowodem jest przerażenie, jakie ogarnęło jednego i drugiego, gdym oznajmił, że ekspedycja ma zamiar zatrzymać się dłużej w miejscu, którego położeniu odpowiada znak trójkąta na tabliczce. I mój gościnny gospodarz, i ten arabski eskulap mieli miny obitych psów. Ha... zresztą wyjaśni się to wszystko jeszcze dzisiaj podczas bytności u Gibbona. Mam pewność, że ten wysonduje ich należycie!
Uwagę jego zajął nagle dziwny fakt. Oto śród poganiaczy, uwijających się przy wielbłądach, nie dostrzegł ponurej twarzy Mohammeda ben Alego. Przypomniał sobie, że nie widział go już od chwili powrotu z obozowiska ekspedycji.
Nieobecność antypatycznego Araba zaintrygowała go tak mocno, że zrezygnowawszy z odpoczynku, podniósł się z wiązki owczych skór, służących mu za posłanie, i wolnym, niespieszącym się krokiem obszedł obozowisko.
Mohammeda nie było nigdzie.
Po chwili Żałyński zauważył również, że zamiast siedmiu wielbłądów, przybyłych z karawaną z El Barrar, znajdowało się obecnie tyłka sześć.
Ponury sługa El Terima opuścił zatem obozowisko nocą lub też wczesnym rankiem.
Jeden ze sług Ibn Tassila, ten sam, który był