Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wczorajszem drapaniu się na skały dotkliwe znużenie. Prócz tego morzył go nieco sen, gdyż większą część nocy po powrocie do obozowiska spędził na rozmowie z Ibn Tassilem i lekarzem.
Lecz sen nie nadchodził i nie porywał go w swe władcze objęcia.
W mózgu jego tłukły się strzępy wczorajszych rozmów z Gibbonem oraz z Arabami. Zwłaszcza ta ostatnia rozmowa nie schodziła z jego myśli.
Przed przymkniętemi oczyma stawały wciąż twarze Ibn Tassila i lekarza w momencie, gdy oznajmił im, że uczony cudzoziemiec posiada mapę z takiemi samemi linjami i znakami, jakie znajdują się na tabliczce.
Przeczuwał instynktownie, że wiadomość ta wywrze na Arabach potężne wrażenie, lecz zupełnie nie był przygotowany na to, co widział.
Twarz Ibn Tassila zmierzchła tak, jak zmierzcha równina w chwili, gdy padnie na nią ciemność bezksiężycowej nocy. Wparł zrazu zdumione, a następnie lśniące uniesieniem oczy w opowiadającego, czyniąc ruch, jakgdyby chciał mu się rzucić do gardła. Opanował się jednak natychmiast i dla ukrycia swego zmieszania począł drżącemi ze wzruszenia palcami nabijać tytoniem fajkę, którą jednak zresztą zapomniał zapalić.
El Terim zaś, skoro Ibn Tassil przetłumaczył mu słowa Żałyńskiego, wściekł się poprostu. Kur-