Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ciwszy nań jednocześnie z pod rzęs krótkie, błyskawiczne niemal spojrzenie.
— Zasmuciłaś mnie, Dżaillo! — ciągnął dalej Żałyński — Tęskniłem za tobą.
Powtórne spojrzenie wybiegło z przepastnej głębiny źrenic i ciepłym, rozradowanym blaskiem przemknęło przez twarz młodego człowieka.
— Dżailla też smucić się bardzo... bardzo! I płakać! — wyszeptała, odwracając nieco zapłonione oblicze.
— Płakałaś? — zdziwił się — Czemu?
Twarz jej pokryła się ciemnym rumieńcem zmieszania.
— Dżailla myśleć, że młody „inglesi“ przestać z nią rozmawiać, gdy się dowie, że... że będzie żoną El-Terima. — wyszeptała tak cicho, że zaledwie z trudem zrozumiał treść końcowych słów zdania.
Poruszył się niespokojnie.
— Słuchaj, Dżaillo! Czy ty dobrowolnie pragniesz zostać żoną tego starego... starego...? — mówił wzburzonym tonem, nie mogąc znaleźć narazie dość obelżywego przezwiska.
Podniosła nań oczy, w których czaił się głęboki smutek i jakgdyby niemy wyrzut, że mógł zadać jej podobne pytanie.
— Ojciec tak chce! — westchnęła — Tak uradzili z El-Terimem...
— A ty? — rzucił nerwowo.