Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wiedz, panie, że w pustyni każdego należy uważać za wroga, dopóki nie pozna się jego zamiarów!
— Może to „inglesi“ wraca już z Suezu? — poddała myśl Dżailla.
— Myśli twoje, moja córko, są tak chyże, że wyprzedzają rozsądek! — skarcił ją lekko Ibn Tassil. — Droga z Suezu idzie po tamtej stronie Synaju. Ci zaś... — zamyślił się głęboko i po chwili, odwoławszy na bok lekarza i Mohammeda, począł z nimi rozmawiać półgłosem.
Żałyński rzucił na nich raz i drugi szybkie spojrzenie, lecz widząc, że naprawdę zajęci są rozmową, wskazał Dżailli ruchem ręki olbrzymi niski głaz, przyparty do skalnej ściany wąwozu. Od zwieszającego się wpobliżu wiszaru padał na to miejsce głęboki cień.
Dziewczyna usiadła, odrzucając z głowy kaptur białego burnusa, chroniącego ją od promieni słonecznych.
— Czemu unikałaś mnie, Dżaillo? — zapytał Żałyński, siadając opodal.
Powieki jej zatrzepotały się nagle, demaskując zmieszanie, jakie ją ogarnęło.
Pochyliła głowę w milczeniu.
— Czemu? — powtórzył miękko — Czy słowa moje dotknęły cię czemkolwiek?
Arabka uczyniła przeczący ruch głową, rzu-