Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dumesnil z głośnym śmiechem podniósł si z taburetu.
— No... ja tylko tak! Projekcik i nic więcej! Nie chcesz... to nie! A swoją drogą chciałbym zobaczyć minę tego starego rozpustnika, gdyby mu tak z przed nosa znikło to „urocze zjawisko“! Dla tego jednego tylko warto popełnić „raptus puellae“ i narazić się na strzały arabskich skałkówek! Au revoir... idę na śniadanie! Może ujrzę tam gdzie twoją opiekunkę.
I nucąc półgłosem wesołą piosenkę, Dumesnil znikł za drzwiami.