Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ja będę się tłuc ze złamanym aparatem do Suezu, uganiać się z tymi obdartusami, a ty będziesz wypoczywać pod czułą opieką „uroczego zjawiska“. To zapewne córka naszego gospodarza? Piękna... sapristi! — dorzucił tonem znawcy.
— Zgadłeś, lecz niezupełnie! — rzucił przez zęby Żałyński. — To córka Ibn Tassila, a narzeczona... El Terima!
— Co? Tego staruszka z ruchami członka Akademji Nieśmiertelnych, a bródką kozła? — zdumiał się Francuz. — Przecież on mógłby również dobrze być dla niej dobrotliwym dziadusiem? Wyobrażam sobie ich pierwszy uścisk miłosny!
Żałyński leżał bez ruchu, z przymkniętemi oczami. Końcowe słowa przyjaciela wywołały na jego usta grymas, który nie uszedł uwagi Dumesnila.
Francuz spoglądał przez chwilę uważnie na przyjaciela, poczem pochylił się ku niemu.
— Słuchaj, a gdybyśmy tak wypłatali figla temu arabskiemu eskulapowi? — szepnął, dotykając lekko dłonią ramienia leżącego.
Żałyński rozwarł oczy.
— To łatwo! — ciągnął dalej z łobuzerskim uśmiechem Francuz. — Dziewczynę do aeroplanu... pełny gaz i... au revoir, stary koźle!
— Kiedyż wreszcie przestaną się ciebie głupstwa trzymać? — wybuchnął Żałyński.