Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

którzy bądź co bądź okazali mu wiele troskliwości. Chodziło mu zwłaszcza o Ibn Tassila, którego był gościem.
W ostrożnych zatem słowach, podkreślając, że nie żywi wielkiej nadziei na uwieńczenie dodatnim rezultatem poszukiwań, oznajmił Ibn Tassilowi, że chętnie przychyla się do ich prośby.
Decyzja ta ucieszyła obu Arabów niewymownie. Ibn Tassil z zadowoleniem gładził swą rozwichrzoną, długą brodę, zaś El Terim kilkakrotnie zatarł dłonie i wyszczerzył w uśmiechu resztki swych zębów.
Żałyński zauważył przytem, że twarz lekarza w uśmiechu kurczyła się, nabierając wyrazu sępiej krwiożerczości i okrucieństwa.
Ibn Tassil podniósł się wreszcie, życząc choremu rychłego powrotu do zdrowia, „potrzebnego teraz całemu El Barrar, które niezłomnie wierzy że szlachetny cudzoziemiec uszczęśliwi je na zawsze“.
Żałyński zapewnił, że nie będzie szczędził swych sił i wytęży całą swą wiedzę, aby nie zawieść pokładanych w nim przez ziomków gospodarza nadziei.
Z niecierpliwością wyczekiwał momentu, w którym zacichły kroki schodzących nadół Arabów. Przez cały czas rozmowy z nim myślał wciąż o dziewczynie, kulącej się poza oknem na przestrzeni kilkunastu zaledwie centymetrów.