Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Araba? — mówił Ibn Tassil, podczas gdy El Terim za pośrednictwem delikatnych dotknięć i ruchów badał stan chorej ręki.
Żałyński w gorących słowach począł dziękować Ąrabowi za pomoc i troskliwość, jaką mu okazuje. Podzięka Europejczyka uczyniła Ibn Tassilowi widoczne zadowolenie, gdyż skłonił się parokrotnie, pochylając nisko głowę i dotykając czoła wierzchem dłoni.
Usiadł na niskim taburecie, stojącym przy łożu, i przez chwilę obserwował zabiegi El Terima, które ku wielkiemu zadowoleniu Żałyńskiego nie trwały zbyt długo.
Arabi zamienili między sobą kilkanaście cichych słów. El Terim gestykulował przytem jak uliczny kuglarz, których tylu widział Żałyński w Kairze.
Ibn Tassil słuchał go w milczeniu, potakując jego słowom poważnemi kiwnięciami głowy.
— Ten oto znakomity lekarz, którego sława rozchodzi się od Akaby aż do Teimy, a nawet do Dżeddy, twierdzi, że niebezpieczeństwa wielkiego niema, za co Allachowi niechaj będą dzięki! — mówił Ibn Tassil, głaszcząc swą rozwichrzoną brodę. — Ale mówi on również, że szlachetny cudzoziemiec nie może się puszczać w drogę przed upływem co najmniej dwóch tygodni, gdyż żarówno nadwyrężona ręka, jak i rana na głowie muszą się przedtem zupełnie zagoić! W drodze