Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stolika i, ująwszy czarę w obie dłonie, niosła ją ostrożnie ku leżącemu.
Żałyński wsparł się na zdrowej ręce i pił chciwie orzeźwiający napój.
Pijąc, nie spuszczał oczu z twarzy dziewczyny.
Ta, jakkolwiek miała wzrok utkwiony w trzymanej w dłoniach czarze, dostrzegła snać to, gdyż policzki jej, czoło i szyja poczęły się pokrywać coraz jaskrawszym rumieńcem.
Żałyński z przyjemnością patrzał na nią.
Ciężkie, złotawym połyskiem lśniące powieki dziewczyny, ocienione długiemi frendzlami czarnych rzęs, drżały lekko.
Kształtna pierś, wyraźnie rysująca się pod bielą cienkiej tkaniny, wznosiła się i opadała w szybkim — jakgdyby ze zmęczenia — oddechu.
Widoczne było, że uporczywy wzrok Europejczyka miesza ją coraz więcej.
— Dziękuję! — rzekł Żałyński, odrywając wargi od czary.
Ujął swą zdrową ręką jedną z dłoni dziewczęcia i uścisnął lekko.
Ręce Arabki zadrżały nagle. Parę kropel wody bryznęło z rozkołysanej czary na twarz leżącego.
Dziewczyna spojrzała nań, zmieszana swą niezręcznością, lecz on śmiał się wesoło, ocierając twarz rękawem koszuli.
Wesołość jego była widocznie zaraźliwa, gdyż