Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z widocznym trudem dobierając słowa i wiążąc je w zdania.
Dostrzegłszy utkwiony w nią wzrok leżącego, zmieszała się. Na policzki jej wybiegł ciemny rumieniec. Stała tak przez chwilę z pochyloną głową, wreszcie szybkim krokiem podbiegła do stolika i, chwyciwszy opróżnioną czarę, znikła z nią za drzwiami.
Żałyński posłyszał tylko stąpanie bosych nóg po kamiennych stopniach schodów i szybki, niezrozumiały dlań szczebiot małej dziewczynki.
Chłopiec, kiwnąwszy mu parokrotnie z uśmiechem głową, wysunął się z izby i pobiegł wdół po schodach.
Po chwili ciche stąpanie dobiegło do uszu leżącego.
— Zapewne ona! — szepnął do siebie, zwracając wzrok ku drzwiom.
Nie omylił się; Dżailla niosła powoli napełnioną po brzegi czarę.
Postawiła ją na stoliku i, nie patrząc na leżącego, skierowała się zpowrotem ku wyjściu.
— Proszę, daj mi pić! — zwrócił się ku niej Żałyński, nie spuszczając z niej oczu.
Dziewczyna zatrzymała się i przez chwilę stała bez ruchu, jakgdyby namyślając się, co ma uczynić. Na twarzy jej najwyraźniej odbił się cień wahania. Trwało ono jednak zaledwie krótką chwilę. Cichym, elastycznym krokiem podbiegła do