Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

padliną! — wrzeszczał Ibn Tassil, przyskakując do lekarza z zaciśniętemi pięściami. — Powinieneś mieć zamiast twarzy ryj nieczystej świni, ty złodzieju, sprzedając zdychające wielbłądy! Oby nielitościwa febra pokręciła członki twoje, a wszechmocny Allach zesłał na ciebie trąd, a kadi, przed który m cię jutro oskarżę, wtrącił do lochu na całe twoje życie!
El Terim nie pozostał dłużny w odpowiedzi.
Kręcąc palcami swą siwą bródkę, patrzył z pogardliwym spokojem na miotającego się wściekle Ibn Tassila.
— Miarkuj słowa swoje, psie z sierści oblazły, gdyż Allach, który widzi wszystkie czyny nasze, sparaliżuje ci obrzydły język, miotający bezczelne kłamstwa! rzekł. — Wielbłądy, które ci sprzedałem, czego żałuję teraz z całego serca, są młode i dobre, ale każdy wie, że zwierzę trzeba karmić czegoś ty nie czynił, nędzarzu nikczemny, i dlatego opadły z sił i na pewno jutro zdechną, jak zdechniesz i ty, z czego całe El Barrar cieszyć się będzie, gdyż słuszną jest rzeczą, aby Allach pokarał cię śmiercią gwałtowną, boś lepszej nie wart.
Ibn Tasśil ryknął z wściekłości i chwycił go za ramiona.
— O, szakalu tchórzliwy i podły, wychodzący na łup nocą! Ja karmię źle swoje wielbłądy! Ja! Obyś do końca swego życia mógł to jeść, co one