Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wreszcie El Terim podniósł się z godnością i począł dziękować Ibn Tassilowi za wyświadczony mu zaszczyt, którego, jak zaznaczał, nie jest godny.
Na to gospodarz pośpieszył z zapewnieniami, iż błogosławi przypadek z żelaznym „ptakiem“, dzięki któremu progi jego nędznego domu odwiedził ulubieniec Allacha, mądry i szanowany powszechnie El Terim.
Dumesnil wcisnął temu ostatniemu w dłoń parę sztuk złota, co tamten przyjął z miną najsławniejszego profesora europejskiego.
Ibn Tassil, bijąc bezustannie pokłony, odprowadził lekarza do furtki w murze, wychodzącej n a ulicę.
Dumesnil szedł tuż za nimi, śmiejąc się w duchu z przesadnej grzeczności obydwu.
Lecz znalazłszy się na ulicy, obaj zdjęli maski.
Dumesnil ze zdziwieniem patrzał na ich rozgorączkowane złością twarze, na gwałtowne gesty i wygrażania.
Gawiedź otoczyła ich obu zwartem kołem, śledząc ciekawie przebieg kłótni i wybuchając głośnym śmiechem przy każdem ostrzejszem słowie.
— Nie zaprzeczam, że umiesz opatrywać rany i prostować kości, lecz Allach pomylił się, dając ci twarz ludzką, ty cuchnąca hieno, żywiąca się