Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gu obowiązkowych grzeczności, w rzędzie których zapewnienia o wzajemnym szacunku odgrywały niepoślednią rolę, Ibn Tassil wraz z lekarzem udali się do izby, to której leżał ranny.
Dumesnil z niepokojem obserwował chirurgiczne zabiegi Araba. Lecz obawy jego były płonne. El Terim nadzwyczaj zręcznie opatrzył rany na głowie Żałyńskiego i przy pomocy Ibn Tassila i jednego z jego synów wyprostował wywichniętą, a raczej wybitą rękę w przedramieniu.
Ta ostatnia operacja musiała być jednak bardzo bolesna, gdyż ranny pomimo gorączki omdlewał kilkakrotnie z bólu.
— Za dwa dni będzie zdrów jak każdy z nas! — zawyrokował El Terim, ukończywszy opatrunek.
— Za wolą Allacha nikomu włos z głowy nie spadnie, ale i to dobrze, żeś opatrzył go ty, o, El Terimie, którego sława jako cudownego i potężnego lekarza rozchodzi się szeroko — mówił z powagą Ibn Tassil, skłaniając głowę przed El Terimem, który zerkał na pochylonego nad rannym Dumesnila.
Lecz słowa gospodarza zmusiły go do odwdzięczenia się za pochwałę.
Gładząc przeto swą krótką, podobną do koziej bródkę, począł mówić.
— Prawda, słodsza niż miód dzikich pszczół, płynie z ust twoich, o, mądry Ibn Tassilu, lecz wielkiem szczęściem dla tego rannego „inglesi“