Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wana wkroczyła w kręte i ciasne uliczki El-Barrar.
Stąpanie wielbłądów i nawoływania poganiaczy wywabiły z domów mieszkańców wioski, witających hałaśliwie Ibn Tassila.
Dom tego ostatniego, otoczony wysokim murem, z poza którego widać było czubki palm, znajdował się pośrodku wsi.
Powitanie karawany przez rodzinę Ibn Tassila było tak krzykliwe, iż ranny, przebudzony snać hałasem, począł jęczeć żałośnie.
Przeniesiono go natychmiast do jednej z izb na piętrze, i jeden z synów gospodarza domu pobiegł po lekarza.
Wieść o „białych“ rozeszła się widocznie błyskawicą po wiosce, gdyż niebawem izby i podwórze domu pełne były ciekawych, którzy z zainteresowaniem słuchali opowiadań Ibn Tassila i poganiaczy o żelaznym „ptaku“, który spadł w ich oczach na pustyni.
Wkrótce przybył lekarz. Był nim ów El Terim, który tak haniebnie oszukał Ibn Tassila, sprzedając mu wielbłądy. Pomimo że oszukany Arab nie wyrzekł się dotąd zamiaru wybicia czterech zębów El-Terimowi, aby mu odpłacić za swój zawód i stratę, przywitał go teraz z godnością, przykładając ręce do piersi i pochylając nisko głowę w ukłonach.
Po wymienieniu pomiędzy sobą całego szere-