Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dą! Za rok i nasze kości złączą się z piszczelami naszych poprzedników! — rozmyślał Żałyński, obejmując ramieniem tulącą się doń dziewczynę.
Lecz po chwili trzeźwe, zimne rozumowanie kazało mu uznać nielogiczność tego przypuszczenia.
To nie mogli być poszukiwacze skarbów, których przywiodła tutaj chciwość i bałwochwalcza cześć „złotego cielca“.
Za dużoby ich było!
Jak mógł sięgnąć wzrokiem, dokąd dobiegało światło latarki, bielały sterty piszczeli i czaszek. Było ich setki, a może i tysiące.
Niemożliwe, aby pułapka trzykomorowej pieczary, leżącej ponad labiryntem podziemnych sali i krużganków, pochłonęła takie masy ofiar. I dlaczego wszystkie kości zgrupowane są na jednem miejscu? Czyżby tym wszystkim nieszczęsnym poszukiwaczom skarbów brakło sił do powrotu i rozpoczęcia na nowo poszukiwań wyjścia?
Nie! To ponure cmentarzysko powstało z innych powodów! Jakich? Tajemnica! Zdaje się, a nawet pewne jest, że nikt jej zbadać nie zdołał.
— Chodźmy! — ozwał się głucho, postępując krok naprzód.
Wzdrygnął się, słysząc nikły trzask piszczeli i żeber, kruszonych jego stopami. Dżailla, przy-