Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czął przyglądać mu się uważnie, nadsłuchując jego biegu.
— Czyżby to było możliwe? — zapytał Dżailli.
— Co, panie mój?
— Zegarek wskazuje jedenastą! Pamiętam doskonale, że schroniliśmy się przed ulewą do jaskini — o wpół do dziewiątej. Czyżby od czasu tego upłynęło już przeszło dwanaście godzin? To chyba niemożliwe!
— Czas szybko biegnie! — szepnęła, wspierając głowę na jego ramieniu.
Ujął jej dłoń i podniósł do ust.
Przytuliła się doń pieszczotliwym ruchem.
— Dżailla pragnie zapytać o coś pana swego, lecz nie śmie! — szepnęła z lekkiem drżeniem w głosie.
— Pytaj! — zachęcał łagodnie.
Ukryła głowę na jego piersiach, jakgdyby nie chcąc, aby patrzał w jej oczy.
— Czy... czy?... — wyszeptała. — Czy pozostawiłeś w Lechistanie kogo, ktoby miał prawo tęsknić za tobą?
Udał, że nie zrozumiał pytania.
— Hm... zapewne koledzy... może niektórzy ze znajomych...
Potrząsnęła głową.
— Nie... to nie to! — zaprzeczyła. — Ktoby miał prawo tęsknić... ktoby wyczekiwał twego powrotu?
— Czemu pytasz o to?