Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

remnie jakiegokolwiek otworu lub chociażby szczeliny.
Dziewczyna podniosła na Żałyńskiego śmiejące się spojrzenie swych oczu.
— Przysłowie ziomków moich mówi: „Nie idź za radą kobiety, gdyż wyjdziesz na manowce“! — rzekła żartobliwie.
— Okazuje się, że słusznie nazywają przysłowia „mądrością narodów“ — odparł tymże samym tonem.
Znaleźli się niebawem na miejscu, skąd wyszli.
Bez namysłu zagłębili się w czerniejący przed niemi otwór.
I tutaj też droga nie była zbyt wygodna. Utrudniały ją zwały kamieni i bezustanne prawie skręty.
Szli długo, milcząc. W pewnym momencie Żałyński posłyszał szybki oddech dziewczyny.
Zaproponował krótki spoczynek, po którym ruszono dalej. Zauważył niebawem, że skręty napotykali coraz rzadziej. Po chwili poczynił drugie spostrzeżenie: oto kurytarz począł biec lekką, zaledwie dostrzegalną pochyłością.
Upłynęła godzina... dwie. Żałyński uczuł zmęczenie i ze współczuciem spoglądał na Dżaillę, którą ten dwugodzinny marsz i ciągłe potykanie się na kamieniach wyczerpał, zda się, ostatecznie.
Spojrzał na zegarek i ze zdumioną miną po-