Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zachwyconem spojrzeniem — Ale stokroć milszy mi jest blask twych oczu, Dżaillo! — dorzucił, ogarniając ją ramieniem.
Patrzała nań długo i badawczo.
— Czy blask mych źrenic wystarczy ci, ukochany? — zapytała poważnie.
— Naturalnie! Nie zamieniłbym go na wszystkie blaski złota i drogich kamieni całego świata! — zapewnił, uśmiechając się do niej.
Miękkim ruchem wysunęła się z jego objęć i zdjąwszy śpiesznie łańcuch z szyi, rzuciła go na stos innych.
Złoto zadźwięczało donośnie, budząc delikatne echa zakamarków pieczary.
Ujęła jego dłoń, i zanim zdołał przewidzieć jej zamiar, podniosła ją do ust.
Wzruszony, objął dziewczynę ramieniem i podprowadził ku nieruchomym postaciom.
Wpatrywała się długo w szlachetne oblicze siwobrodego.
— Odejdźmy już! Pora nam wracać pomiędzy żywych! — szepnęła, podnosząc oczy na ukochanego.
Żałyński przytwierdzająco skinął głową.
W tejże chwili wzrok jego padł na niewielką książeczkę, oprawną w czerwień, leżącą tuż przy stopach siwobrodego.
Podniósł ją szybkim ruchem.