Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szmaragdów i szafirów oraz nikłe lśnienia liljowych ametystów walczyły z sobą o lepsze, prześcigając się w grze drgających bezustannie świateł i kształtów.
Większość naczyń miała, jak zauważył Żałyński, cechy sztuki egipskiej. Widywał takie w British-Museum oraz w Kairze.
Stały rzędem pękate dzbanki i rozłożyste misy. Wysmukłe amfory leżały obok filigranowych czar i zdobnych cyzelowaniem puharów. Lampy, mające za podstawę łapy lwa, szpony orła lub łby byków, leżały tuż przy napierśnikach i zausznicach, będących istnemi arcydziełami sztuki złotniczej.
Żałyński podniósł jeden z najbliżej znajdujących się łańcuchów i zbliżył doń światło latarki.
Łańcuch począł mienić się i drgać setkami blasków i iskier.
Składał się z cienkich ogniw, połączonych z sobą diamantowemi rozetami, obramowanemi krwawym pasem rubinów. Zakończenie łańcucha tworzył olbrzymiej wielkości diament, oszlifowany w kształcie oka, którego źrenicę imitował aż do złudzenia ciemny szmaragd, wprawiony w powierzchnię najszlachetniejszego i najtwardszego z kamieni.
Z uśmiechem zarzucił łańcuch na szyję dziewczyny.
— Błyszczy wspaniale! — krzyknął, mierząc ją