Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Arabów, uniósł się na łokciu. Ruch ten musiał jednak wywołać nowy ból, gdyż ranny syknął głośno.
Towarzysz jego począł doń mówić szybko, wskazując ruchem ręki stojących obok Arabów
Ranny skinął głową.
— Czy jest tu gdzieś wpobliżu woda? — zagadnął Arabów po angielsku.
Ibn Tassil rozjaśnił twarz w uśmiechu.
Zapas posiadanych przezeń angielskich słów nie był coprawda zbyt wielki, lecz w każdym razie mógł on jako tako porozumiewać się z Anglikami. Umiejętność tę zdobył, włócząc się bezustannie w celach handlowych od Suezu do Gazy, a stamtąd do Akaby, a nawet do Dżeddy.
Skinąwszy przeto głową, począł tłumaczyć rannemu, że woda znajduje się w ich obozowisku o pół godziny drogi.
— Gdzie jesteśmy? — pytał ranny.
Ibn Tassil wyjaśnił, iż znajdują się o dwa dni drogi od Dżed-Katerin czyli klasztoru św. Katarzyny, leżącego w niedalekiej odległości od Synaj.
— Akaba? — rzucił pytanie ranny.
Arab odwrócił się ku północy i wyciągnął dłoń.
— Daleko... daleko! — mówił — Jechać na dobrym wielbłądzie cztery — pięć dni!
Ranny zwrócił się ku swemu towarzyszowi.
— Co robić, Hen? Jesteśmy daleko od Akaby jak również i od Suezu. Ten brodacz wymienił