Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ibn Tassil zatrząsł się ze złości. Na nic marzenia o obłowieniu się.
— Nie warto! — pomyślał i, hamując bieg wielbłąda, podjeżdżał powoli ku rozbitym szczątkom „ptaka“.
Poganiacze również zwolnili kroku.
Postać poczęła iść ku zbliżającym się, wymachując rękami, jakgdyby dając jakieś znaki.
Po chwili Ibn Tassil i poganiacze ujrzeli przed sobą Europejczyka, odzianego od stóp do głów w skórzany kostjum, opinający szczelnie jego postać.
Przemówił do nich parę słów, wskazując ręką aeroplan.
Arabowie spojrzeli po sobie. Żaden z nich nie zrozumiał ani słowa.
Europejczyk dostrzegł to i zafrasował się widocznie.
Ujął jednego z poganiaczy za skraj burnusa i pociągnął za sobą.
Po drugiej stronie aparatu w cieniu, rzuconym przez wzniesione ku górze skrzydło, leżał młody człowiek, odziany tak samo, jak i jego towarzysz.
Z rozbitej jego głowy sączyła się krew, plamiąc skórzaną kurtę.
Leżący był przytomny. Przez pobladłą jego twarz przelatywały co chwila nagłe skurcze bólu.
Ujrzawszy swego towarzysza w otoczeniu trzech